niedziela, 27 czerwca 2010

Polska bankrutem (szwedzkie doniesienia)

Dług RP szybko rośnie, wydatki budżetowe również ciągle rosną, a rząd nie planuje z tym nic robić. Efekt może być tylko jeden - bankructwo i powtórka kryzysu argentyńskiego. 
W Polsce natomiast serwuje się obywatelom opowieść o zielonej wyspie na mapie Europy. Szwecja( a konkretnie ich gazeta ) spojrzała z na nas krytyczniejszym okiem. Opublikowała listę krajów, którym grozi bankructwo. 
Polska jest na pierwszym miejscu pod kątem przyszłych zobowiązań (bez pokrycia) w stosunku do PKB. Stosunek ten to 1550 %. Czas na pobudkę minął parę lat temu.



sobota, 26 czerwca 2010

Wydatki budżetowe

W komentarzach na wykopie na temat długu Państwa niektórzy argumentują, że mniejszy wzrost długu za rządów PiS oznacza lepsze gospodarowanie i przemawia za oddaniem głosu na przedstawiciela tej partii. Różnica między partiami jest nieznacząca, bo obie zamiast zmniejszać zadłużenie zwiększały je, ale pomijając tę kwestię można teoretycznie uznać, że rzeczywiście pod tym kątem jedna partia wypada lepiej niż inna. Niestety sama wielkość długu (okres największych wzrostów) nie powinna być miernikiem jakości rządzenia, a przynajmniej nie miernikiem jedynym. Trzeba jeszcze uwzględnić wysokość dochodów do budżetu państwa, które są zależne od kondycji przedsiębiorstw (koniunktura na rynkach światowych) i skłonności do płacenia podatków (wielkości szarej strefy). Inny miernik: wysokość wydatków budżetowych, obrazuje natomiast najlepiej rozpasanie rządzących. Aby móc myśleć o obniżaniu długu państwa wzrost wydatków budżetowych nie może być wyższy od wzrostu dochodów. O ile jednak można wybaczyć wzrosty wydatków w tempie wzrostu PKB, o tyle wzrost wydatków ponad tę wielkość nie ma żadnego uzasadnienia. Rządzący jednak musieli znajdować uzasadnienie, wierząc zapewne keynsowskiej teorii o tym, że konsumpcja pobudza gospodarkę. W każdym razie wzrosty wydatków były zawsze zbyt duże, ale największe w czasie gdy rządziło SLD (2002 r.) i PiS (2007 r.). Czy to nie wtedy powstało najwięcej niepotrzebnych instytucji? Raz przyznane fundusze ciężko odebrać. Rozdęte ponad miarę wydatki budżetowe to największa bolączka polskiej gospodarki.

Efektywność prognozowania

Tutaj pisałam o wartości informacji. W skrócie: dane deklaratywne są zdecydowanie gorsze od danych zmierzonych w inny sposób. Dane zmierzone są natomiast lepsze od danych prognozowanych. 
Właśnie znalazłam artykuł ( onetowe źródło ) w którym ukazana została wartość prognoz analityków giełdowych.


Mały fragment: "Długoletnie statystyki w USA pokazują, że spółki, którym wystawiono rekomendacje "kupuj" w ciągu sześciu miesięcy od publikacji pokonywały rynek o zaledwie… dwa procent. Jeżeli dodamy do tego fakt, że te same spółki zyskiwały średnio trzy procent natychmiast po publikacji i uwzględnimy koszty transakcyjne (prowizje, spread), jakakolwiek użyteczność rekomendacji staje pod dużym znakiem zapytania. Czy więc na tego typu raportach inwestor w ogóle może zarobić? Tak. Ale tylko pod warunkiem, że zna je przed publikacją."
Lepiej więc opierać się na rzucie kostką niż na prognozach.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Odbudowa po powodzi nie napędzi gospodarki



Popularny błąd w myśleniu o ekonomii, czyli dlaczego odbudowa domów po powodzi i zakup zniszczonych artykułów gospodarstwa domowego nie przyczyniają się do pobudzenia rynku. 


http://pl.wikipedia.org/wiki/Metafora_zbitej_szyby


"Wyobraźmy sobie, chuligana, który wybija szybę w piekarni i ucieka. Piekarz wychodzi, by oszacować straty. Zbiera się tłumek gapiów. Piekarz na głos martwi się, że nowa szyba kosztować go będzie 300 złotych. Ale ktoś z tłumu zauważa, że w sumie nie stało się tak źle, bo przecież będzie to oznaczało zarobek dla szklarza. Zarobione pieniądze szklarz wyda u kogoś innego, ten u kogoś innego i tak ożywi się lokalna gospodarka. Być może stanie się tak, że tłumek podchwyci myśl i ostatecznie dojdzie do wniosku, że chłopiec nie zrobił nic złego. Bo w gruncie rzeczy, co stałoby się ze szklarzami, gdyby nikt nie wybijał szyb?
Myśląc w ten sposób, nie widzimy drugiej strony medalu. Piekarz przed nieszczęśliwym zdarzeniem miał 300 złotych i szybę. Teraz będzie miał już tylko szybę. Dajmy na to, że nasz piekarz kupi szybę za pieniądze, które chciał przeznaczyć na nową marynarkę u krawca. Widzimy, że w rzeczywistości nie powstało żadne nowe zatrudnienie, bo zysk szklarza jest stratą krawca.
Często możemy zauważyć błąd zbitej szyby w praktyce, twierdzi Hazlitt. Na przykład, gdy słyszymy w wiadomościach, że zniszczenia w trakcie powodzi ożywiły sektor budowlany, co w krótkim czasie przełoży się na wzrost w regionie. Tak naprawdę koniunktura w tej branży będzie oznaczała kryzys w innej."

Komentarz całkowicie zbędny.

czwartek, 17 czerwca 2010

Jak Radio Maryja wypacza wyniki sondaży przedwyborczych.

Przed każdymi wyborami różne agencje badawcze prezentują swoje wyniki sondażowe. Jedne robią to na zlecenie mediów, inne na zlecenie konkretnych kandydatów/partii, jeszcze inne po to by się wypromować (nie robią ich na zlecenie tylko z własnej inicjatywy i na swój koszt).
Agencje przeprowadzające badania na zlecenie kandydatów z oczywistych względów mogą być podejrzewane o zafałszowywanie wyników w celu poprawy wizerunku kandydata. Te, które realizują badania na zlecenie mediów raczej nie otrzymują z zewnątrz bodźców do ingerencji w wyniki badania czy metodologię. Chyba że są to media, które faworyzują danego kandydata. Jakieś ryzyko fałszerstwa istnieje i w tym przypadku.
Agencje, które realizują badania po to by zaistnieć na rynku, bodźców do takich nadużyć nie mają. Starają się raczej przeprowadzić badanie taką metodą, która da możliwe najbardziej rzeczywisty obraz poparcia dla poszczególnych kandydatów.
Ale i tym agencjom nie najlepiej udają się prognozy.
Dlaczego tak się dzieje? Z dwóch powodów.

Po pierwsze dlatego, że osoby biorące udział w sondażach przedwyborczych zazwyczaj odpowiadają, że na wybory pójdą. Jednak na wybory udaje się tylko część z nich. Przekrój osób, które deklarują udział w wyborach, a które na wybory nie idą jest szeroki i może się tam zmieścić staruszka, która nie ma siły dotrzeć na wybory, osoba w sile wieku, dobrze zarabiająca a będąca na urlopie, lub tak zapracowana, że nie ma czasu myśleć o wyborach, czy student, dla którego zdobycie 2 tygodnie wcześniej karty do głosowania jest nadmiernym poświęceniem.
Wśród osób mających czas i możliwość dotrzeć na wybory, z dużą dozą pewności można stwierdzić, że częściej na wybory wybiorą się osoby, które odznaczają się silniejszym poczuciem patriotyzmu (i obowiązku wobec ojczyzny).
Takie cechy można natomiast spotkać częściej wśród zwolenników rozwiązań socjalistycznych, rzadziej wśród zwolenników kapitalizmu (wolnego rynku).

Druga przyczyna różnicy pomiędzy deklaracjami, a rzeczywistymi wynikami wyborów jest charakterystyczna tylko dla Polski. Największe różnice dotyczyły zawsze poparcia dla partii lub kandydatów związanych w jakiś sposób z Radiem Maryja. W czasie gdy wygrana PiS okazała się największą niespodzianką wyborów, przyczyną niespodzianki były odmowy brania udziału w sondażu słuchaczy Ojca Rydzyka, który jawnie na antenie zabronił brania udziału w tychże sondażach. Niewykluczone, że tego typu zalecenia były również przekazywane z ambony w polskich kościołach (przynajmniej w części z nich).

Tak więc z dużą dozą nieufności należy traktować i obecne sondaże. Słuchacze Radia Maryja to całkiem spora grupa, dlatego warto przyjąć, że i tym razem PiS będzie mieć o kilka procent więcej głosów niż to podają sondaże.

środa, 9 czerwca 2010

Terminologia badawcza - case

Wczoraj odebrałam telefon z zapytaniem ofertowym. Rozmowa była krótka, a rozmówcą na pewno osoba młoda – podejrzewam, że student, chociaż pewności mieć nie mogę.
Nie to jest jednak istotne, ale przebieg rozmowy, a konkretnie terminologia stosowana przez rozmówcę.
W grę wchodzą dwa pojęcia: próba oraz zwrot z ankiet. Mój rozmówca próbę utożsamiał z populacją badaną, a zwrot z ankiet z próbą.
Nie wymagam nigdy od moich klientów znajomości terminologii – klienci nie muszą nic wiedzieć o badaniach, natomiast ja aby się z nimi w jakiś sposób porozumiewać muszę niektóre terminy wyjaśnić. Tak zresztą było również w tym przypadku.
Potencjalny klient chciał zrealizować badanie ankietowe przy pomocy formularza internetowego na próbie 80 przedsiębiorstw, przy czym w próbie miałyby się znaleźć wszystkie typy przedsiębiorstw – mikro, małe, średnie i duże przedsiębiorstwa. Próba miałaby również reprezentować wszystkie branże, a respondentami miałyby być osoby decyzyjne takie jak menadżerowie, kierownicy czy właściciele firm.
Niedoszły klient wspomniał o 80 wypełnionych ankietach, dlatego w rozmowie użyłam sformułowania „próba 80 firm”, na co klient odpowiedział, że nie - próba to wszystkie przedsiębiorstwa działające na terenie Polski, a zwrot ankiet ma wynosić 80.
Nie mogłam się oprzeć i wytłumaczyłam, że wszystkie przedsiębiorstwa to w tym przypadku badana populacja, a 80 firm wypełniających ankietę to próba. Zwrot z ankiet to natomiast procent wypełnionych ankiet.  Jeśli wysyłam zaproszenie do badania do 1000 firm, a ankietę wypełni tylko 100, to zwrot z ankiet wyniesie 10%.
Wytłumaczenie terminologii chyba nie wpłynęło najlepiej na pogodę ducha rozmówcy, natomiast wytłumaczenie, że realizacja badania internetowego wśród firm – a przynajmniej bardzo dużych firm (bo i takie miały się znaleźć w próbie) jest właściwie niemożliwa całkowicie zniechęciło rozmówcę. Szybko podziękował i się rozłączył. Nie zdążyłam więc wyjaśnić, że:
  1. próba jest na tyle mała, że wyniki takiego badania można uznać za przepowiednie wróżki,
  2. w tak małej próbie nie da się zmieścić przekroju wszystkich polskich firm (ze względu na ich wielkość i branżę)
  3. ankieta internetowa dla populacji badanej jaką są wszystkie typy firm jest narzędziem nieprzydatnym – zwrot z ankiet jest marginalny a reprezentatywność żadna.


Dla porządku jeszcze raz wyjaśnię sporne terminy:


Populacja badana – zapewne czasem mylona z liczbą ludności w badanym kraju lub na świecie. Populacja to nic innego niż grupa osób lub firm, o której chcemy się czegoś dowiedzieć. Populacją mogą być wszyscy ludzie, ale też mogą to być np. tylko osoby posiadające koty – jeśli chcemy zbadać wizerunek karmy dla kotów. Przepytanie całej populacji jest zazwyczaj niemożliwe, ale również niepotrzebne. Wystarczy pewna reprezentacja tej populacji (próba), a wyniki otrzymane po przepytaniu tej reprezentacji można uogólnić na całą populację badaną.


Próba – to część populacji – ta, którą akurat przepytujemy. Oczywiście próba powinna reprezentować populację. Czyli jeśli chcemy przeanalizować coś co dotyczy wszystkich przedsiębiorstw (wszystkie przedsiębiorstwa to nasza populacja), to próba składająca się tylko w firm małych, lub tylko z firm wykorzystujących Internet w swojej działalności nie będzie dobra. Nie będzie reprezentować populacji.

Termin „zwrot z ankiet” pojawia się najczęściej w badaniach pocztowych (które wyginęły jak dinozaury – i dobrze, że wyginęły ;-)) oraz w badaniach internetowych. Jest to pojęcie związane z tym, że wysyłamy określoną liczbę ankiet do domów lub na skrzynki mailowe, a procent otrzymanych ankiet to właśnie ten „zwrot”. Pojęcie to jest też czasem używane w innych badaniach np. telefonicznych i osobistych – wtedy oznacza procent przeprowadzonych wywiadów w stosunku do wszystkich prób przeprowadzenia tych wywiadów. Np. jeśli ankieter zapukał do 100 drzwi, a tylko jedna osoba wpuściła go do mieszkania i odpowiedziała na wszystkie pytania w ankiecie, to zwrot z ankiet będzie w tym przypadku 1%. Może to również oznaczać procent przeprowadzonych wywiadów wśród osób spełniających warunki badania. Jeśli populacją badaną są osoby posiadające koty, a ankieter przeszedł 100 domów, a tylko w 50 mieszkali opiekunowie kotów, i tylko w jednym z tych domów udało się przeprowadzić wywiad, to zwrot z ankiet będzie w tym przypadku 2%. Sama jednak używam tego pojęcia wyłącznie w przypadku badań internetowych.

niedziela, 6 czerwca 2010

znowu o gospodarce



Kolejna analiza gospodarcza. Analityk WBK pisze co powinniśmy zrobić (w sensie: rządzący). Ja natomiast zakładam, że to się nie uda. Tzw. "poziom zabezpieczenia" nie obniży się, rozmiar instytucji finansowych się nie zmniejszy. Dopiero prawdziwe bankructwo (podobnie jak w latach 80-tych) zmusi rządzących do rewolucji. Wtedy, gdy im samym zacznie być w tym kraju niewygodnie.

"Krzysztof Rybiński:
Kryzys grecki przyspiesza procesy, które i tak by zaszły. Mamy za sobą kryzys finansowy. Przechodzimy właśnie kryzys fiskalny, przed którym przestrzegaliśmy w minionym roku. Przed nami dramatyczne problemy wynikające ze starzenia się społeczeństw. Jeżeli uwzględnimy zobowiązania emerytalne, to średnie zadłużenie państw europejskich wynosi 500 proc., a Grecji pewnie 1000 proc. Kuracja grecka czeka wszystkie kraje. Poziom zabezpieczenia społecznego musi się obniżyć, a to oznacza strajki, presje na rządy, przesilenia polityczne. To będzie codzienność w najbliższej dekadzie. Mimo wszystko Europa jest na dobrej drodze, gdyż problemy greckie przestraszyły inne rządy. Hiszpania, Francja, Portugalia, Niemcy, Wielka Brytania ogłosiły cięcia jednych wydatków i zamrożenie innych.

Kryzys europejski był nakręcany przez rynki finansowe. Niektóre instytucje finansowe są tak wielkie, że mogą kreować wydarzenia finansowe w sposób dla nich wygodny. Grały, a być może ciągle grają na to, by doprowadzić do kryzysu finansowego w Unii Europejskiej. Sprawy zaszły tak daleko, że trzeba postawić im tamę poprzez odpowiednie regulacje. Na przykład -
musimy ograniczyć rozmiar instytucji finansowych, wprowadzić podatek Tobina (czyli drobną opłatę od każdej transakcji finansowej), który utrudni gry spekulacyjne. Dzięki reformom finansów publicznych w ciągu dwóch-trzech lat część europejskich problemów będzie rozwiązana, co uwiarygodni Unię w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie się nic nie dzieje.

Reformy Obamy raczej zwiększą deficyt budżetowy i niepokój rynków finansowych przesunie się za kilka lat w stronę USA. Pojawi się wątpliwość, czy Ameryka spłaci swoje długi w inny sposób niż poprzez osłabienie dolara i zaaplikowanie światu wyższej inflacji. To może doprowadzić do gry dużo groźniejszej niż teraz. Łatwo sobie wyobrazić, jak rynkami potrząśnie obniżka ratingu USA. A przed nami są jeszcze problemy chińskie - narastający bąbel na rynku nieruchomości.
Musimy się liczyć z tym, że kryzysy globalne w rozmaitej postaci będą w najbliższej dekadzie częstym zjawiskiem."

sobota, 5 czerwca 2010

Administracyjny walec




Wywiad z Mirosławem Barszczem - byłym wiceministrem finansów, doradcą podatkowym (najciekawsze fragmenty):

o motywacji urzędników:
"urzędnik nie jest motywowany do tego, aby zmieniać rzeczywistość na lepsze. On dba, aby mieć święty spokój."
Nie ma żadnego systemu, który pozwoliłby ocenić, który z urzędników administracji państwowej robi dobrą robotę, a który nie."

o szybkości podejmowanych decyzji:
"W rankingu Doing Business pod względem czasu potrzebnego na uzyskanie pozwolenia na budowę jesteśmy na 164. miejscu na świecie. Na 183 kraje."

o znajomości biznesu w środowisku urzędników:
"W prywatnej firmie to nie do pomyślenia.
- Ale w administracji nie ma ludzi, którzy mieliby doświadczenie w pracy w firmie prywatnej. Przyjrzyjcie się większości ministrów czy dyrektorów generalnych w ministerstwach, to zobaczycie."

o administracji z czasów Gomułki - niezmienionej do dziś:
"Mówię to, abyśmy zdali sobie sprawę, że od 1989 r. zmienił się w Polsce ustrój, ale nie administracja.
To jest ta sama administracja, która była 20 lat temu, i ta sama, która była 40 lat temu.
Bo nawet jeżeli przychodzą do niej nowi ludzie, to wchodzą w stare, utarte koleiny rodem z lat 50. czy 60. Chodzi o sposób myślenia, funkcjonowania, podejmowania decyzji.
Co z tego, że ktoś zamiast liczydła ma komputer na biurku, skoro jego sposób pracy, sposób myślenia o zadaniach jest ciągle ten sam.
Administracja to walec drogowy. Organizacja obdarzona wielką siłą, ale i bezwładnością. Urzędujących ministrów traktuje jak wojsko okupacyjne. Na zasadzie - dzisiaj jest, a jutro może go nie być. A my zawsze będziemy. Byliśmy za Gomułki, będziemy i teraz."

i coś o aktywności izb skarbowych w czasach kryzysu:
"Wystarczy popatrzeć, jak wygląda historia polskiego deficytu budżetowego, i porównać to z wysokością nałożonych kar przez organy podatkowe. W 2009 r., gdy zaczęto mówić o wielkiej dziurze w budżecie, wysokość naliczonych kwot pokontrolnych w porównaniu z 2008 r. wzrosła o 50 proc.
Ta prawidłowość występuje od dawna. Gdy w 1998 r. zaczynał się kryzys, w ciągu kilku lat kwoty naliczonego podatku i kar - tylko z tytułu niezapłaconego VAT - wzrosły dziesięciokrotnie."

Wartość informacji

Każda firma do funkcjonowania potrzebuje informacji. Informacje się zbiera, selekcjonuje i analizuje. Problemem najczęściej nie jest brak informacji, ale jej wartość.

Zasady wyboru źródła informacji

Zasada nr 1. bardziej wartościowe są dane zmierzone niż dane deklarowane.

Dla przykładu: firma szuka informacji dotyczących wielkości konkretnego segmentu rynku. Wielkość tę można otrzymać na kilka sposobów: można poszukać takich informacji na stronie GUSu, lub zamawiając w GUSie dokładniejsze dane. Są to dane kompletne (nie szacunkowe) oparte na obowiązkowej sprawozdawczości. Dane te nie obejmują szarej strefy, ale danych dotyczących szarej strefy nie sposób uzyskać również z innych źródeł.

Wielkość rynku można również ustalić w oparciu o deklaracje konsumentów dotyczących kupowania/używania badanego produktu. Tak uzyskane dane mają jednak poważne wady. Po pierwsze deklaracje mijają się z prawdą (są zazwyczaj zawyżane, czasem mocno) i są to dane zbierane wśród niewielkiej części konsumentów (wielkość próby jest ograniczona budżetem przeznaczonym na badania). Niemożliwa jest również weryfikacja danych. W badaniach tego typu nie ma pewności, czy dane nie zostały np. sfałszowane przez ankieterów, lub nie został zaburzony dobór respondentów do próby. Tego błędu badania nie da się w żaden sposób oszacować.

Zasada nr 2. Bardziej wartościowe są zmierzone dane dotyczące poprzedniego roku niż prognozy na lata kolejne.

Szczególnie nieprzydatne są prognozy oparte wyłącznie na deklaracjach. Jeśli już mamy korzystać z prognoz, to korzystajmy z prognoz opartych na danych mierzalnych uwzględniających kilka zmiennych.

Osoba, która próbuje w oparciu o pewne dane (np. z GUSu) oszacować kierunek i siłę zmian może łatwo wpaść w pułapkę analizy jednej zmiennej bez sprawdzenia powiązań z innymi zmiennymi.

Przykład: Po opublikowaniu danych przez GUS dotyczących zatrudnienia i wynagrodzeń z lutego 2010 analitycy (m.in. ten) uznali dane za odwrócenie trendu spadkowego. Dane z GUSu wskazują bowiem, że płace wzrosły, natomiast bezrobocie wzrosło mniej niż miesiąc wcześniej.

Nie uwzględnili natomiast tego, że zatrudnienie wzrosło mniej niż w styczniu, bo w styczniu wzrosło najbardziej w ciągu ostatnich 12 miesięcy (część przedsiębiorców nie przedłużyło rocznych umów). Analitycy nie spojrzeli również na zmianę zatrudnienia w poszczególnych sektorach. A największy wzrost zatrudnienia dotyczył sektorów finansowanych z budżetu państwa, w sektorach prywatnych dominowały zwolnienia.

Analitycy nie wzięli również pod uwagę tego, że wzrost średnich wynagrodzeń dotyczył głównie sektorów gospodarki, w których zatrudnienie zmalało. W czasie kryzysu firmy zwalniają w pierwszej kolejności osoby pracujące na najniższych stanowiskach. To powoduje podniesienie średniego wynagrodzenia.

Tak przedstawione dane nie wyglądają już tak pozytywnie, prawda?.

czwartek, 3 czerwca 2010

Do czego zmierzamy?

W związku z tym, że zadłużenie kraju dramatycznie rośnie przewiduję pewne zmiany w życiu Polaków. Prognozy te są ogólne – nie konkretne, a termin 5 lat jest umowny. O ile stosunkowo łatwo przewidzieć kierunek zmian, o tyle już z obliczeniem tempa zmian jest trudniej.

W związku z tym podarowałam sobie szacunki odnośnie tempa przyjmując że do zajścia przewidywanych wydarzeń powinno dojść nie później niż w ciągu najbliższych 5 lat.

Kierunek zmian zależy oczywiście w największym stopniu od decyzji politycznych. Te – przynajmniej teoretycznie – mogą być bardzo różne, w praktyce jednak możliwości rządzących są ograniczone ich własnymi motywacjami (leżącymi jak kłoda na drodze rozwoju gospodarczego). Nawet jednak przy założeniu motywacji służących gospodarce (choć to nierozsądne założenie ;-)) pojawiłyby się przyczyny systemowe (np w postaci weta prezydenta Jarosława Kaczyńskiego, który jak przewiduję wygra najbliższe wybory)

Co więc się takiego w ciągu najbliższych lat stanie?

Przede wszystkim i na początku wzrosną podatki –największe dochody do budżetu są z VATu, więc prawdopodobnie to VAT zostanie podniesiony (zapewne do 25 %).

Wielkość zatrudnienia w sektorze prywatnym spadnie. Część polskich firm swoją działalność wyprowadzi do krajów z mniejszymi regulacjami. Spadną inwestycje firm zagranicznych. Zwiększy się zatrudnienie w szarej strefie.

Bezrobocie wzrośnie, ale niekoniecznie to oficjalne – leżąca na łopatkach służba zdrowia zlikwiduje najważniejszą motywację do rejestrowania się w urzędach pracy (czyli w celu posiadania ubezpieczenia zdrowotnego).

Wzrośnie wielkość emigracji do innych krajów osób w wieku produkcyjnym. Zmniejszy się napływ obcokrajowców do Polski.

Wzrośnie inflacja – nie mniej niż 20% przez 5 lat. Prawdopodobnie jednak ceny wzrosną bardziej. Skąd ta inflacja? Inflacja jest ciekawym narzędziem do łatania dziury budżetowej. Zależy więc na niej rządzącym. Poza tym spadnie wartość złotówki, więc automatycznie wzrośnie cena produktów importowanych – czyli większości produktów.

Spadną dramatycznie możliwości nabywcze ludności (waloryzacje w sektorze budżetowym pojawiają się zawsze z opóźnieniem, .mogą być też zamrożone, wzrost płac w sektorze prywatnym będzie jeszcze wolniejszy).

Zwiększający się koszt obsługi zadłużenia popchnie polityków do szybkiej sprzedaży spółek z udziałem skarbu państwa. Będą to wyprzedaże szybkie i tanie (trudno uzyskać dobrą cenę w czasie kryzysu). Część podmiotów nie znajdzie nabywców. Coraz niższe dochody budżetowe (i coraz większe wydatki) zmuszą rządzących do cięć – najprawdopodobniej w pierwszej kolejności polegnie dotowany przemysł (kopalnie i huty). Strajki będą na porządku dziennym.

W kolejnych latach zwiększać się będzie liczba przestępstw na tle rabunkowym. Spadnie więc bezpieczeństwo.

Poziom życia zbliży się do poziomu życia u naszych sąsiadów – Ukrainy (w terminie raczej 10 – 15 letnim), chyba że wcześniej wybuchnie wojna – domowa lub międzynarodowa.